- Kod
niebieski – poruszenie na dziedzińcu. – Kod niebieski – krzyknął nieco
głośniej, a właściwie krzyczał już cały czas. Nadchodzą. To nasz alarm. Alarm
ustawienia się na swym miejscach i czekanie w gotowości na wroga. Na
rozdrabnianie w myślach nie było miejsca. Trzeba było działać i nakierować swą
ekipę na zwycięstwo. Nasza drużyna była jedną z nielicznych, która dotrwała
właśnie do tego miejsca. Na samym początku tej wojny rozdzieliło się całe
wojsko, aby mieć wgląd i przewagę nad wrogiem. Chcieli znać każdy jego
ruch, każdą dewizę. Nasz dowódca miał spisane wszystko na niewielkiej mapie,
którą się posługujemy. Każdy ruch był przemyślany, lecz jak to na wojnie nie
wszystko wypali. Wróg potrafi zaskoczyć, a każdy z nas zdaje sobie z tego
sprawę, jednakże jako główny człowiek mojej grupy muszę myśleć za
trzydzieścioro choć w sumie teraz już tylko piętnaścioro. Chcąc nie chcąc
musieliśmy pożegnać wiele osób. Tę walkę toczymy już 16 miesięcy, a koniec jest
już bliski. Prześwity poddania się
widnieją.
-
Przygotować broń – krzyknął Justin, a gestem prawej ręki pomodlił się. Robił to
kilka razy dziennie. Liczył na to, że ze wszystkiego wyjdzie cało. Nie mógł zginać. W domu czekała na niego kobieta jego życia. – Na mój znak odpalić
armaty – podniósł w górę dłoń czekając na odpowiedni moment.
- To
nasi, STOP – krzyknął dając znak o
zatrzymaniu artylerii. Zdarzeniom nie mógł uwierzyć, a jednak. Widząc nasze
barwy serce podskoczyło do gardła. Widzieć stare twarze znajomych, aż można się
radować. Jest z czego się cieszyć.
Uśmiechy
kolegów przywołują ulgę. Możemy odpocząć od zaciętej walki.
- Dywizjon
artylerii melduje sam Justin Bieber – zasalutował swojemu dowódcy, który
bacznie przyglądał się naszym twarzom. Dostrzegł, że nie zostaliśmy w całej
okazałości, lecz to normalne jak już mówił wcześniej. Dziękować Bogu tylko można, że to
akurat Ty przeżyłeś.
- Żyjesz? –
zająkał, a żołnierz przełknął ślinę. Co to miało znaczyć, a już z pewnością co
takiego miał na myśli. Był skołowany. – Dobra robota – dodał klepiąc go po
ramieniu. Nadal nie potrafił pojąc co właśnie przed chwilą miało miejsce.
-
Podpisaliśmy ugodę, konflikt jest rozwiązany na amen – dodał pewny siebie.
Odetchnął z ulgą, że to już po wszystkim. Tak przypuszczał, że to się
skończy, lecz teraz cieszę się jeszcze bardziej.
- Boje się.
- Kochanie
nie masz o co, obiecuję wrócić cały i zdrów – przykładałam usta do jej czoła
składając czuły pocałunek, by po chwili móc spojrzeć w jej pełne strachu
tęczówki. Tak mi jej żal, ale nie mogę zaniedbać swej pracy. Musi być silna dla
mnie.
Ile by da,
aby już znaleźć się przy Megan. Dotrzymał swej obietnicy, a ona miał nadzieję,
że była silna. Musiała być.
A
świadomość, że już jutro ją ujrzy rozpiera cały jego świat. Cudownie będzie ją w
końcu ujrzeć, w końcu przytulić i ucałować. Przy niej doznaję ukojenia. Jest
jak dobre lekarstwem.
- Justin –
stanowczy głos wyrywa go z rozmyślań, a przed sobą widzi Jackoba –
najlepszego kumpla. – Co jest stary?
- Nic
konkretnego – poklepał jego ramię – Chodźmy świętować.
Wyruszyliśmy
do głównej siedziby. To stamtąd z samego rana mieli ruszyć do Los Angeles.
Droga pewnie zajmie im około 6 godzin, ale warto. Chciał jak najszybciej zdjąć z
siebie ten mundur, by móc choć przez chwilę odpocząć od tego stresu i strachu o
przetrwanie.
To kolejny ich sukces, a wniósł jeszcze więcej radości niż niejeden poprzedni. Było
ciężej o wiele, to fakt, ale łzy radości mogą pojawić się u każdego. Nikogo nie
rusza to, że są wszyscy facetami im czasem też poleci łza szczęścia. Przecież
mogą być z siebie dumni, że wygrali tak poważną wojnę. To nie bójka na
podwórku za dzieciaka to rywalizacja dwóch stanów. To coś poważniejszego i
wcale nie chcieli rozgłosu – pragneli tylko wrócić do swych domów już na
dłuższy okres czasu.
- Bieber
przed uroczystością musimy porozmawiać – przeraźliwy ton głosu jego dowódcy.
Był przygotowany na opieprz bądź co bądź oddalenie. Odpowie za czyny, które
sam uzgadniał i za niestosowanie się do planu. Miał tego świadomość, ale wtedy
to było koniecznie, aby wróg nie wysadził całej naszej brygady.
-Spisałeś
się znakomicie.– nie będzie krzyczał i się złościł? – Bardzo dobrze sprawowałeś
władzę nad swoim oddziałem. I należy Ci się wyższa oznaka. – chłopak był jednocześnie
podekscytowany i zszokowany. Nie wierzył swym uszom. Może one coś przekręciły,
źle coś usłyszał.
- To dla
mnie ogromne wyróżnienie. – przypinając mu kolejną gwiazdkę do munduru duma rozpierała. To kolejna dobra nowina, którą chcę jak najszybciej podzielić
się z Megan.
Listów bądź
co bądź jego innych podatnych rzeczy na błogosławieństwo znaleźć nadal nie
mógł. Jakby się rozpłynęły, wyparowały. Gdy widział je dwa miesiące temu
tak do tej pory ich nie ma. Nie mógł wyobrazić nawet sobie tego, gdzie
wszystko się podziało. Zawsze odkładał je na swoje miejsce, a dziś wracając
do głównej siedziby ich nie było. Nie było żadnych jego rzeczy jakby ktoś je po
prostu sprzątnął. Nikt ich również nie widział. Nie miał o co nikogo również
osądzać. Każdy był lojalny i uczciwy, więc nawet nie myślał, że mógł by mi
tak po prostu je ktoś zabrać.
- Justin.. –
jej cichy jęk drażnił moje serce – Czy.. czy Ty jeszcze kiedyś do mnie wrócisz?
- Ależ
skarbie co Ty wymyślasz?
- Martwię
się bardzo o Ciebie – nie lubiłem, gdy wątpiła. Była krucha, delikatna, ale nie
miałem cienia wątpliwości, że sobie nie poradzi. Jest przecież dzielną
dziewczynką.
- Każdy
postrzelony człowiek będzie dla Ciebie. – zniesmaczyłem ją.
- Jesteś głupi.
- To z
miłości – ucałowałem wierzch jej kościstej dłoni – z miłości do Ciebie.
Taka była
prawda. Okropnie kochał Megan. Była dla niego wszystkim i choć mogło by się
wydawać ludziom, że jego wyjazdy zmienią ich relacje to mogą się mylić.
Byli sobie wierni i na koniec świata poszedł by za tą kobietą.
- Wynoś się
z mojego życia – dławiła się łzami – Nie chcę Cię widzieć. – byłem zdruzgotany.
Nie potrafiłem patrzeć na jej łzy. Nie mogłem wytrzymać presji. Jej szloch
rozdzierał mi klatkę piersiową. Był gorszy od ciosu nożem.
- Pozwól mi
wyjaśnić, to nie tak jak myślisz – dane dokończyć mi nie było. Wyprosiła mnie
za drzwi, a noc spędziłem na kanapie.
Upadki
również mieli. Jak większość par potrafili się kłócić, ale nigdy na
długo. To krótkotrwałe sprzeczki. Nie byli idealną parą, ale się starali.
- Obiecaj,
że będziesz do mnie pisał.
- Obiecuję
królewno. Co tydzień będziesz obsypywana pocztą – złożyłem subtelny pocałunek
na jej wargach zapieczętowując tak swą obietnicę.
I właśnie
one musiały przepaść. Były najcenniejsze dla samego Justina odkąd tutaj był. Od 16
miesięcy wymieniali się wieloma kartkami. Wiele słów tęsknoty i uczuć. Nie
złościła się, nie docinała, po prostu za wszelką cenę próbowała uświadomić jak
jest jej ciężko bez niego. Jak brakuje jej pieszczot i dotyku. To zrozumiałe –
sam nie mógł zaprzeczyć, że nie tęskni, bo cholernie tęsknił za kobietą,
która przysłaniała mu wręcz cały świat. Była oczkiem w głowie. Życie by za nią
oddał.
- Stary
przestań już – z transu zwierzeń wyrwał go podpity Jack. – Nie myśl już o niej, każda jest taka sama.
Może już nie będziesz miał do czego wrócić – wybełkotał.
- Jak masz
pierdolić to lepiej odejdź.
- Kuje Cię,
że każda potrafi wepchnąć się do łózka innemu, nawet Twoja Megan – szyderczy
śmiech sprawił, że każdy mięsień się napiął, a pięść zacisnęła. Nikt już nie
mógł go powstrzymać. Oberwał. Nie mocno. Pięść chłopaka tylko go ogłuszyła, ale
nie mógł pozwolić, by ktokolwiek ją obrażał.
- Nie chciałem
używać siły, ale nie dałeś mi wyboru – splunął. Był wściekły. Nie miał
prawa mówić tak o osobie, której nawet nigdy nie widział. Tylko o niej słyszał.
- Co się
tutaj dzieje? – oczywiście ich szeregowy musiał zainteresować się tą sprawą.
- Uczyłem
Spencera dobrych manier – odchrząknął obserwując wzrok Jacka. Nie wyglądał na
kogoś kto jeszcze chwilę temu bawił się w jak najlepszym humorze.
- Jeszcze
tylko raz wspomnij coś o niej, a nie ręczę – chwycił kołnierzyk jego koszulki
przygwożdżając go do ściany.
- Justin
odpuść mu – wkroczył pomiędzy nich dwóch Jackob. Posłuchał go, bo na sam
koniec nie chciał robić sobie problemów.
- Baba i tak
myśli, że nie żyjesz – krzyknął ktoś z tyłu. Nie mógł zorientować się kto to
powiedział, ale zrobiło mu się ciemno przed oczami. Zachowywali się jakby
chcieli go złamać.
- Wyjdź na
środek i to powtórz – cały chodził, a tłum milczał. Zignorował dalsze
szepty i biorąc dwa kuflowe udał się do miejsca, gdzie dziś miał spać, by w
ciszy pomyśleć o wszystkim i tak naprawdę o niczym.
Baba i tak
myśli, że nie żyjesz?
Co miał na
myśli? Zgrywał się czy głosił prawdę? Skąd przypuszczenia o jego śmierci?
Ukartowali coś przed nim? To przecież niemożliwe. Ktoś okazał by się podłą
świnią, by oszukać jego dziewczynkę? Może przeczytali moje listy, albo mówią by
mi dopiec. Sam nie umiał tego rozgryźć. Był wyczerpany na jakiekolwiek
dalsze przemyślenia, lecz obaw było pełno. Nie chciał ich do siebie
dopuszczać, ale katorga była nieunikniona. Nie zasnął spokojnie. To była
ciężka i długa noc.
Z samego
rana ruszyli na same centrum. Jechało ich sześcioro, a w tym Jack. Nie
zamienili ze sobą, ani słowa. Justin nie wyrażał nawet jakiejkolwiek chęci, On
najwidoczniej też nie. Żołnierz wolał uniknąć z samego rana kłótni. W końcu mógł spełniony wracać do LA. Nie chciał psuć sobie humoru.
- Justin
chciałem przeprosić – odważył się jednak, a uważał go za tchórza. Skinął głowa na znak, że przyjmuję nadal milcząc. – Byłem zdenerwowany, pijany i
wkurzony na swoją. Wybacz.
- Na drugi
raz nie mierz miarą kogoś, a już na pewno moją Megan Twoimi koleżankami
–westchnął starając się opanować emocje.
- Zachowałem
się jak gnojek, naprawdę przepraszam. – nie mógł stwierdzić, że to
rzeczywiście skrucha czy bujda. Nie znał się na tym. Chcąc nie chcąc
przyjął jego przeprosiny, aby już się dłużej nie tłumaczył. Był zabawny z
każdą wymówką, a mu po tych godzinach należał się odpoczynek i co najważniejsze
jego przystanek. Wysiedli razem z Jackobem, bo mieszkali tuż obok siebie.
- Tylko jej
nie rozerwij z tego utęsknienia – rozbawiony głos na który sam nie mógł odpowiedzieć niczym innym.
- Pilnuj
lepiej swojego nosa – uścisnął jego dłoń, by w końcu móc nacieszyć się swoją
narzeczoną.
- Megan
kochanie, wróciłem – krzyknął dosłownie w samym progu. Czekał, aż kobieta
rzuci mi się na szyje i wyszepcze jak bardzo tęskniła. Brakowało mu tego
cholernie, lecz co było nie tak?
Całe
mieszkanie wyglądało jakby co najmniej huragan przez nie przeszedł.
Wszystko
było poprzewracane, porozrzucane, a na ścianie mógł dostrzec krew. Był zdruzgotany.
Co tutaj się
wydarzyło?
Ciało mu się
trzęsło, a torba upadła na podłogę. Czy ktoś mu wytłumaczy co tutaj się dzieje?
Gdzie jest
Megan, albo przynajmniej gdzie jest Roco. Może wyszli na spacer?
Chłopie na
spacer, a przedtem zrobili taki syf w domu?
Sam nie
potrafił przewidzieć co się stało. Tego było zbyt wiele, a On obawiał się
najgorszego, lecz odganiał te myśli. Co mogło się stać? Nie miał wrogów,
nikt nie mógł zrobić jej krzywdy. Musiał się skupić. Porządnie zastanowić co
tak naprawdę się stało.
Przechadzając
się po salonie wbiegł również na górę mając nadzieję, że Ona gdzieś tutaj
jest. Sprawdził dosłownie wszystko, ale to na nic. W salonie dostrzegł tylko niewielkie czarne pudełko. Zawartość całkiem go zaskoczyła. Tam były listy oraz
zdjęcia, a nawet mundur Black’a. Co robią ciuchy tutaj zmarłego żołnierza? Co w
tym wszystkim jest nie tak? Nie umiał tego pojąc, więc musiał zadzwonić do
Jackoba, aby mu pomógł, a na razie rodziny Megi nie chciał martwić. Z nią też próbował kilkukrotnie się
skontaktować, lecz nie odpowiadała. Był na skraju załamania, bo nawet nie
wiedział co z nią się dzieje. Jak mógł pozwolić na coś takiego.
Przecież nie
mogłeś tego przewidzieć.
Miał ją
chronić. Nigdy nie miało jej się nic stać. Jesteś zwykłą pizdą, która nawet nie
potrafi zadbać o bezpieczeństwo swej kobiety. To cholernie bolało.
-Co tutaj
się stało? – za plecami usłyszał przerażony głos przyjaciela. Był
tak samo zszokowany jak Justin. Nie potrafili wyjaśnić przyczyn rozróby jakiej
ten dom doznał.
- Dlatego
nie odpowiedziała na mój poprzedni list, a pieprzony idiota nawet nie
dostrzegł, że mogło być coś nie tak – uderzył pięścią w ścianę.
- Uspokój
się to nie Twoja wina, a krzykiem i obwinianiem niczego nie zrobimy.
- Masz
rację, powinienem wezwać policję. To najlepsze rozwiązanie. – westchnął ciężko nadal przyglądając się salonie.
- To dobry
pomysł, tym czasem możemy rozejrzeć się bardziej. – przejrzał ten salon
kilkukrotnie, przetrzepał całą górę, ale byłem taki naiwny, że nie
sprawdził jednego pomieszczenia.
Ich kuchnia..
To co w niej
zastał nie było przyjemne, ani piękne. Był wstrząśnięty, bo choć tak mało
czasu mu poświęcał to był częścią rodziny. Jak wytłumaczy Megan, że go
postrzelono?
Jak w ogóle
miał wytłumaczyć sam sobie zniknięcie swej kobiety.
Czy z nią
wszystko w porządku? Nic jej nie jest? Jest bezpieczna? Multum pytań, a na
żadne brak odpowiedzi. To cholernie trudne mieć tą świadomość, że osoba na
której Ci zależy właśnie w tym momencie może cierpieć.
- Ten pies
musiał zostać postrzelony nie dawno. – odsunął się od owczarka. – Kilka godzin
temu. – dodał w milczeniu obserwując każdy mój ruch.
- Roco – szatyn kucnął przy psie zaciskając mocno wargi. – Co za skurwiel Ci to zrobił? Gdzie
jest Megan? – głos mu się załamał, a widok martwego zwierzęcia na jego płytkach
wywoływała złość.
Niech tylko
dorwie tego gnoja, który za tym wszystkim stoi.
Skończy tak
samo jak ten pies..~♦~
Trochę na początek objaśnień. Róż to flashback*. Tak właśnie będę pisane wspomnienia bohaterów. Jeśli chodzi o rozdział nadal nie umiem udzielić się. Nie potrafię komentować swojej pracy, bo mam zbyt wiele krytyki bądź co bądź może okazać się prawdą.
No to fest. Trochę się pogubilam, ale myślę, że jakoś ogarne, haha. Jestem ciekawa co się stało, serio! Dodawaj jak najszybciej kolejny, Kochana.
OdpowiedzUsuńMillymelred.
No ♥ Jestem zafascynowana tym opowiadaniem ♥ Szkoda mi Roco :'( musiałaś go zamordować ?? Rozdział wspaniały i zapowiada się super opowiadanie :) czekam na kolejny rozdział ♥
OdpowiedzUsuńOkej, końcówka kompletnie namieszała mi w głowie. Justin w końcu przyjechał, a tutaj jej nie ma, a w kuchni znalazł martwego psa. Swoją drogą to strasznie mi szkoda tego psiaka. Biedny Roco :( Może ktoś ją po prostu porwał? Bo naprawdę się pogubiłam. Mam nadzieję, że to się wszystko wyjaśni w kolejnym rozdziale. A co do tych wspomnień na szarym tle, to to tak strasznie nieestetycznie wygląda XDD Ale to nic. Czekam z niecierpliwością na next. Pozdrawiam, Weronika :*
OdpowiedzUsuńOjej :c kto mógł zabić bezbronnego pieska ? Kto prawdopodobnie porwał Megan ? Roco biedny [*] Do końca nie ogarniam ale pożyjemy, zobaczymy :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę ;* :3
Jeju rodział wspaniały!
OdpowiedzUsuńŻycze weny i czekam na następny :)
Rozdział naprawdę dobry.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na nn. ♥
zapraszam do mnie xx
fuck-everything-im-belieber.bloblo.pl
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział zaliczam do tych wspaniałych, niesamowitych.
OdpowiedzUsuńJak ty to robisz, że piszesz tak pięknie?
Widać, że talent ogromny.
Dobrze, że wykorzystujesz go w dobrym kierunku.
Tak trzymaj i nie wykorzystaj zdolności! :*
Idę czytać rozdział 3.
Mam nadzieję, że Meg się odnajdzie i wraz z Jus'em będą w końcu znowu razem. :)
Pozdrawiam,
Karolina (Bloblo)
Tak trzymaj i wykorzystaj zdolności*
Usuń