sobota, 21 lutego 2015

ROZDZIAŁ DRUGI

- Kod niebieski – poruszenie na dziedzińcu. – Kod niebieski – krzyknął nieco głośniej, a właściwie krzyczał już cały czas. Nadchodzą. To nasz alarm. Alarm ustawienia się na swym miejscach i czekanie w gotowości na wroga. Na rozdrabnianie w myślach nie było miejsca. Trzeba było działać i nakierować swą ekipę na zwycięstwo. Nasza drużyna była jedną z nielicznych, która dotrwała właśnie do tego miejsca. Na samym początku tej wojny rozdzieliło się całe wojsko, aby mieć wgląd i przewagę nad wrogiem. Chcieli znać każdy jego ruch, każdą dewizę. Nasz dowódca miał spisane wszystko na niewielkiej mapie, którą się posługujemy. Każdy ruch był przemyślany, lecz jak to na wojnie nie wszystko wypali. Wróg potrafi zaskoczyć, a każdy z nas zdaje sobie z tego sprawę, jednakże jako główny człowiek mojej grupy muszę myśleć za trzydzieścioro choć w sumie teraz już tylko piętnaścioro. Chcąc nie chcąc musieliśmy pożegnać wiele osób. Tę walkę toczymy już 16 miesięcy, a koniec jest już bliski. Prześwity  poddania się widnieją.
- Przygotować broń – krzyknął Justin, a gestem prawej ręki pomodlił się. Robił to kilka razy dziennie. Liczył na to, że ze wszystkiego wyjdzie cało. Nie mógł zginać. W domu czekała na niego kobieta jego życia. – Na mój znak odpalić armaty – podniósł w górę dłoń czekając na odpowiedni moment.
- To nasi,  STOP – krzyknął dając znak o zatrzymaniu artylerii. Zdarzeniom nie mógł uwierzyć, a jednak. Widząc nasze barwy serce podskoczyło do gardła. Widzieć stare twarze znajomych, aż można się radować. Jest z czego się cieszyć.
Uśmiechy kolegów przywołują ulgę. Możemy odpocząć od zaciętej walki.
- Dywizjon artylerii melduje sam Justin Bieber – zasalutował swojemu dowódcy, który bacznie przyglądał się naszym twarzom. Dostrzegł, że nie zostaliśmy w całej okazałości, lecz to normalne jak już mówił wcześniej. Dziękować Bogu tylko można, że to akurat Ty przeżyłeś.
- Żyjesz? – zająkał, a żołnierz przełknął ślinę. Co to miało znaczyć, a już z pewnością co takiego miał na myśli. Był skołowany. – Dobra robota – dodał klepiąc go po ramieniu. Nadal nie potrafił pojąc co właśnie przed chwilą miało miejsce.
- Podpisaliśmy ugodę, konflikt jest rozwiązany na amen – dodał pewny siebie. Odetchnął z ulgą, że to już po wszystkim. Tak przypuszczał, że to się skończy, lecz teraz cieszę się jeszcze bardziej.

- Boje się.
- Kochanie nie masz o co, obiecuję wrócić cały i zdrów – przykładałam usta do jej czoła składając czuły pocałunek, by po chwili móc spojrzeć w jej pełne strachu tęczówki. Tak mi jej żal, ale nie mogę zaniedbać swej pracy. Musi być silna dla mnie.

Ile by da, aby już znaleźć się przy Megan. Dotrzymał swej obietnicy, a ona miał nadzieję, że była silna. Musiała być.
A świadomość, że już jutro ją ujrzy rozpiera cały jego świat. Cudownie będzie ją w końcu ujrzeć, w końcu przytulić i ucałować. Przy niej doznaję ukojenia. Jest jak dobre lekarstwem.
- Justin – stanowczy głos wyrywa go z rozmyślań, a przed sobą widzi Jackoba – najlepszego kumpla. – Co jest stary?
- Nic konkretnego – poklepał jego ramię – Chodźmy świętować.
Wyruszyliśmy do głównej siedziby. To stamtąd z samego rana mieli ruszyć do Los Angeles. Droga pewnie zajmie im około 6 godzin, ale warto. Chciał jak najszybciej zdjąć z siebie ten mundur, by móc choć przez chwilę odpocząć od tego stresu i strachu o przetrwanie.
To kolejny ich sukces, a wniósł jeszcze więcej radości niż niejeden poprzedni. Było ciężej o wiele, to fakt, ale łzy radości mogą pojawić się u każdego. Nikogo nie rusza to, że są wszyscy facetami im czasem też poleci łza szczęścia. Przecież mogą być z siebie dumni, że wygrali tak poważną wojnę. To nie bójka na podwórku za dzieciaka to rywalizacja dwóch stanów. To coś poważniejszego i wcale nie chcieli rozgłosu – pragneli tylko wrócić do swych domów już na dłuższy okres czasu.
- Bieber przed uroczystością musimy porozmawiać – przeraźliwy ton głosu jego dowódcy. Był przygotowany na opieprz bądź co bądź oddalenie. Odpowie za czyny, które sam uzgadniał i za niestosowanie się do planu. Miał tego świadomość, ale wtedy to było koniecznie, aby wróg nie wysadził całej naszej brygady. 
-Spisałeś się znakomicie.– nie będzie krzyczał i się złościł? – Bardzo dobrze sprawowałeś władzę nad swoim oddziałem. I należy Ci się wyższa oznaka. – chłopak był jednocześnie podekscytowany i zszokowany. Nie wierzył swym uszom. Może one coś przekręciły, źle coś usłyszał.
- To dla mnie ogromne wyróżnienie. – przypinając mu kolejną gwiazdkę do munduru duma rozpierała. To kolejna dobra nowina, którą chcę jak najszybciej podzielić się z Megan.


Listów bądź co bądź jego innych podatnych rzeczy na błogosławieństwo znaleźć nadal nie mógł. Jakby się rozpłynęły, wyparowały. Gdy widział je dwa miesiące temu tak do tej pory ich nie ma. Nie mógł wyobrazić nawet sobie tego, gdzie wszystko się podziało. Zawsze odkładał je na swoje miejsce, a dziś wracając do głównej siedziby ich nie było. Nie było żadnych jego rzeczy jakby ktoś je po prostu sprzątnął. Nikt ich również nie widział. Nie miał o co nikogo również osądzać. Każdy był lojalny i uczciwy, więc nawet nie myślał, że mógł by mi tak po prostu je ktoś zabrać.

- Justin.. – jej cichy jęk drażnił moje serce – Czy.. czy Ty jeszcze kiedyś do mnie wrócisz?
- Ależ skarbie co Ty wymyślasz?
- Martwię się bardzo o Ciebie – nie lubiłem, gdy wątpiła. Była krucha, delikatna, ale nie miałem cienia wątpliwości, że sobie nie poradzi. Jest przecież dzielną dziewczynką.
- Każdy postrzelony człowiek będzie dla Ciebie. – zniesmaczyłem ją.
- Jesteś głupi.
- To z miłości – ucałowałem wierzch jej kościstej dłoni – z miłości do Ciebie.

Taka była prawda. Okropnie kochał Megan. Była dla niego wszystkim i choć mogło by się wydawać ludziom, że jego wyjazdy zmienią ich relacje to mogą się mylić. Byli sobie wierni i na koniec świata poszedł by za tą kobietą.

- Wynoś się z mojego życia – dławiła się łzami – Nie chcę Cię widzieć. – byłem zdruzgotany. Nie potrafiłem patrzeć na jej łzy. Nie mogłem wytrzymać presji. Jej szloch rozdzierał mi klatkę piersiową. Był gorszy od ciosu nożem.
- Pozwól mi wyjaśnić, to nie tak jak myślisz – dane dokończyć mi nie było. Wyprosiła mnie za drzwi, a noc spędziłem na kanapie.

Upadki również mieli. Jak większość par potrafili się kłócić, ale nigdy na długo. To krótkotrwałe sprzeczki. Nie byli idealną parą, ale się starali.

- Obiecaj, że będziesz do mnie pisał.
- Obiecuję królewno. Co tydzień będziesz obsypywana pocztą – złożyłem subtelny pocałunek na jej wargach zapieczętowując tak swą obietnicę.

I właśnie one musiały przepaść. Były najcenniejsze dla samego Justina odkąd tutaj był. Od 16 miesięcy wymieniali się wieloma kartkami. Wiele słów tęsknoty i uczuć. Nie złościła się, nie docinała, po prostu za wszelką cenę próbowała uświadomić jak jest jej ciężko bez niego. Jak brakuje jej pieszczot i dotyku. To zrozumiałe – sam nie mógł zaprzeczyć, że nie tęskni, bo cholernie tęsknił za kobietą, która przysłaniała mu wręcz cały świat. Była oczkiem w głowie. Życie by za nią oddał.

- Stary przestań już – z transu zwierzeń wyrwał go podpity Jack.  – Nie myśl już o niej, każda jest taka sama. Może już nie będziesz miał do czego wrócić – wybełkotał.
- Jak masz pierdolić to lepiej odejdź.
- Kuje Cię, że każda potrafi wepchnąć się do łózka innemu, nawet Twoja Megan – szyderczy śmiech sprawił, że każdy mięsień się napiął, a pięść zacisnęła. Nikt już nie mógł go powstrzymać. Oberwał. Nie mocno. Pięść chłopaka tylko go ogłuszyła, ale nie mógł pozwolić, by ktokolwiek ją obrażał.
- Nie chciałem używać siły, ale nie dałeś mi wyboru – splunął. Był wściekły. Nie miał prawa mówić tak o osobie, której nawet nigdy nie widział. Tylko o niej słyszał.
- Co się tutaj dzieje? – oczywiście ich szeregowy musiał zainteresować się tą sprawą.
- Uczyłem Spencera dobrych manier – odchrząknął obserwując wzrok Jacka. Nie wyglądał na kogoś kto jeszcze chwilę temu bawił się w jak najlepszym humorze.
- Jeszcze tylko raz wspomnij coś o niej, a nie ręczę – chwycił kołnierzyk jego koszulki przygwożdżając go do ściany.
- Justin odpuść mu – wkroczył pomiędzy nich dwóch Jackob. Posłuchał go, bo na sam koniec nie chciał robić sobie problemów.  
- Baba i tak myśli, że nie żyjesz – krzyknął ktoś z tyłu. Nie mógł zorientować się kto to powiedział, ale zrobiło mu się ciemno przed oczami. Zachowywali się jakby chcieli go złamać.
- Wyjdź na środek i to powtórz – cały chodził, a tłum milczał. Zignorował dalsze szepty i biorąc dwa kuflowe udał się do miejsca, gdzie dziś miał spać, by w ciszy pomyśleć o wszystkim i tak naprawdę o niczym.

Baba i tak myśli, że nie żyjesz?

Co miał na myśli? Zgrywał się czy głosił prawdę? Skąd przypuszczenia o jego śmierci? Ukartowali coś przed nim? To przecież niemożliwe. Ktoś okazał by się podłą świnią, by oszukać jego dziewczynkę? Może przeczytali moje listy, albo mówią by mi dopiec. Sam nie umiał tego rozgryźć. Był wyczerpany na jakiekolwiek dalsze przemyślenia, lecz obaw było pełno. Nie chciał ich do siebie dopuszczać, ale katorga była nieunikniona. Nie zasnął spokojnie. To była ciężka i długa noc.
Z samego rana ruszyli na same centrum. Jechało ich sześcioro, a w tym Jack. Nie zamienili ze sobą, ani słowa. Justin nie wyrażał nawet jakiejkolwiek chęci, On najwidoczniej też nie. Żołnierz wolał uniknąć z samego rana kłótni. W końcu mógł spełniony wracać do LA. Nie chciał psuć sobie humoru.
- Justin chciałem przeprosić – odważył się jednak, a uważał go za tchórza. Skinął głowa na znak, że przyjmuję nadal milcząc. – Byłem zdenerwowany, pijany i wkurzony na swoją. Wybacz.
- Na drugi raz nie mierz miarą kogoś, a już na pewno moją Megan Twoimi koleżankami –westchnął starając się opanować emocje.
- Zachowałem się jak gnojek, naprawdę przepraszam. – nie mógł stwierdzić, że to rzeczywiście skrucha czy bujda. Nie znał się na tym. Chcąc nie chcąc przyjął jego przeprosiny, aby już się dłużej nie tłumaczył. Był zabawny z każdą wymówką, a mu po tych godzinach należał się odpoczynek i co najważniejsze jego przystanek. Wysiedli razem z Jackobem, bo mieszkali tuż obok siebie.
- Tylko jej nie rozerwij z tego utęsknienia – rozbawiony głos na który sam nie mógł odpowiedzieć niczym innym.
- Pilnuj lepiej swojego nosa – uścisnął jego dłoń, by w końcu móc nacieszyć się swoją narzeczoną.

- Megan kochanie, wróciłem – krzyknął dosłownie w samym progu. Czekał, aż kobieta rzuci mi się na szyje i wyszepcze jak bardzo tęskniła. Brakowało mu tego cholernie, lecz co było nie tak?
Całe mieszkanie wyglądało jakby co najmniej huragan przez nie przeszedł.
Wszystko było poprzewracane, porozrzucane, a na ścianie mógł dostrzec krew. Był zdruzgotany.

Co tutaj się wydarzyło?

Ciało mu się trzęsło, a torba upadła na podłogę. Czy ktoś mu wytłumaczy co tutaj się dzieje?
Gdzie jest Megan, albo przynajmniej gdzie jest Roco. Może wyszli na spacer?

Chłopie na spacer, a przedtem zrobili taki syf w domu?

Sam nie potrafił przewidzieć co się stało. Tego było zbyt wiele, a On obawiał się najgorszego, lecz odganiał te myśli. Co mogło się stać? Nie miał wrogów, nikt nie mógł zrobić jej krzywdy. Musiał się skupić. Porządnie zastanowić co tak naprawdę się stało.
Przechadzając się po salonie wbiegł również na górę mając nadzieję, że Ona gdzieś tutaj jest. Sprawdził dosłownie wszystko, ale to na nic. W salonie dostrzegł tylko niewielkie czarne pudełko. Zawartość całkiem go zaskoczyła. Tam były listy oraz zdjęcia, a nawet mundur Black’a. Co robią ciuchy tutaj zmarłego żołnierza? Co w tym wszystkim jest nie tak? Nie umiał tego pojąc, więc musiał zadzwonić do Jackoba, aby mu pomógł, a na razie rodziny Megi nie chciał martwić.  Z nią też próbował kilkukrotnie się skontaktować, lecz nie odpowiadała. Był na skraju załamania, bo nawet nie wiedział co z nią się dzieje. Jak mógł pozwolić na coś takiego.

Przecież nie mogłeś tego przewidzieć.

Miał ją chronić. Nigdy nie miało jej się nic stać. Jesteś zwykłą pizdą, która nawet nie potrafi zadbać o bezpieczeństwo swej kobiety. To cholernie bolało.
-Co tutaj się stało? – za plecami usłyszał przerażony głos przyjaciela. Był tak samo zszokowany jak Justin. Nie potrafili wyjaśnić przyczyn rozróby jakiej ten dom doznał.
- Dlatego nie odpowiedziała na mój poprzedni list, a pieprzony idiota nawet nie dostrzegł, że mogło być coś nie tak – uderzył pięścią w ścianę.
- Uspokój się to nie Twoja wina, a krzykiem i obwinianiem niczego nie zrobimy.
- Masz rację, powinienem wezwać policję. To najlepsze rozwiązanie. – westchnął ciężko nadal przyglądając się salonie.
- To dobry pomysł, tym czasem możemy rozejrzeć się bardziej. – przejrzał ten salon kilkukrotnie, przetrzepał całą górę, ale byłem taki naiwny, że nie sprawdził jednego pomieszczenia.
Ich kuchnia..
To co w niej zastał nie było przyjemne, ani piękne. Był wstrząśnięty, bo choć tak mało czasu mu poświęcał to był częścią rodziny. Jak wytłumaczy Megan, że go postrzelono?
Jak w ogóle miał wytłumaczyć sam sobie zniknięcie swej kobiety.
Czy z nią wszystko w porządku? Nic jej nie jest? Jest bezpieczna? Multum pytań, a na żadne brak odpowiedzi. To cholernie trudne mieć tą świadomość, że osoba na której Ci zależy właśnie w tym momencie może cierpieć.
- Ten pies musiał zostać postrzelony nie dawno. – odsunął się od owczarka. – Kilka godzin temu. – dodał w milczeniu obserwując każdy mój ruch.
- Roco – szatyn kucnął przy psie zaciskając mocno wargi. – Co za skurwiel Ci to zrobił? Gdzie jest Megan? – głos mu się załamał, a widok martwego zwierzęcia na jego płytkach wywoływała złość.
Niech tylko dorwie tego gnoja, który za tym wszystkim stoi.
Skończy tak samo jak ten pies..

~♦~

Trochę na początek objaśnień. Róż to flashback*. Tak właśnie będę pisane wspomnienia bohaterów. Jeśli chodzi o rozdział nadal nie umiem udzielić się. Nie potrafię komentować swojej pracy, bo mam zbyt wiele krytyki bądź co bądź może okazać się prawdą. 

9 komentarzy:

  1. No to fest. Trochę się pogubilam, ale myślę, że jakoś ogarne, haha. Jestem ciekawa co się stało, serio! Dodawaj jak najszybciej kolejny, Kochana.
    Millymelred.

    OdpowiedzUsuń
  2. No ♥ Jestem zafascynowana tym opowiadaniem ♥ Szkoda mi Roco :'( musiałaś go zamordować ?? Rozdział wspaniały i zapowiada się super opowiadanie :) czekam na kolejny rozdział ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, końcówka kompletnie namieszała mi w głowie. Justin w końcu przyjechał, a tutaj jej nie ma, a w kuchni znalazł martwego psa. Swoją drogą to strasznie mi szkoda tego psiaka. Biedny Roco :( Może ktoś ją po prostu porwał? Bo naprawdę się pogubiłam. Mam nadzieję, że to się wszystko wyjaśni w kolejnym rozdziale. A co do tych wspomnień na szarym tle, to to tak strasznie nieestetycznie wygląda XDD Ale to nic. Czekam z niecierpliwością na next. Pozdrawiam, Weronika :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej :c kto mógł zabić bezbronnego pieska ? Kto prawdopodobnie porwał Megan ? Roco biedny [*] Do końca nie ogarniam ale pożyjemy, zobaczymy :D
    Pozdrawiam i weny życzę ;* :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju rodział wspaniały!
    Życze weny i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział naprawdę dobry.
    Czekam z niecierpliwością na nn. ♥
    zapraszam do mnie xx
    fuck-everything-im-belieber.bloblo.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kolejny rozdział zaliczam do tych wspaniałych, niesamowitych.
    Jak ty to robisz, że piszesz tak pięknie?
    Widać, że talent ogromny.
    Dobrze, że wykorzystujesz go w dobrym kierunku.
    Tak trzymaj i nie wykorzystaj zdolności! :*
    Idę czytać rozdział 3.
    Mam nadzieję, że Meg się odnajdzie i wraz z Jus'em będą w końcu znowu razem. :)

    Pozdrawiam,
    Karolina (Bloblo)

    OdpowiedzUsuń