wtorek, 3 marca 2015

ROZDZIAŁ PIĄTY

    Błądzisz po zagubionym labiryncie uczuć z nadzieją, że tarcza, która miała zapobiec przed zatrutym osuwiskiem nawyków sama Cię odnajdzie. Pragniesz by przemówiła głosem pełnym wyzwolenia i ukojenia. To ten czas, gdy jednym lekarstwem na ratunek z rozpaczy jest niewielki gram spowalniający bodźce na otaczający Cię świat. Nie umiesz sobie z tym poradzić i nagle rodzi się w Tobie pokusa, która przysłania Ci rozum. Nie zwracasz uwagi na podświadomość, która wręcz dławi się krzykiem ustawionym do pionu. Chciałabyś wyjść z tej presji, ale jak zwykle los burzy Twoje plany. Nie zrobisz kroku w przód – nikt Ci na to nie pozwoli. Stoisz w miejscu i dopóki będziesz pogrążać się jeszcze bardziej, bo plącze nienawiści i obłąkania ściągną Cię na o wiele większe bagno. Tak już jest, gdy w grę wchodzi ludzkie życie, ambicje i plany. Trudno jest się powstrzymać i dać upust emocjom, które, aż pieką, by wydostać się z pod skóry demona, który karmi Cię niebezpiecznym nałogiem i złudną nadzieją. Wtedy jest Ci wszystko jedno – już się poddajesz i nie myślisz, a co by było gdyby.. To już jest spisane w zasięgu Twego wzroku. To oni obstawią Twoje karty.

      Zaciskasz właśnie wtedy mocno pięści i chcesz im pokazać jak bardzo się mylą, że zwyciężą z Tobą. Próbujesz pokazać jaka jesteś silna, a oni znów to robią i znów jednym gestem paraliżują Cię igłą pełną zgrozy. Są nieugięci, a Ty choć byś bardzo chciała przekazać całą swoją złość na tych trzech mężczyzn to nawet nie masz prawa. Gardzisz nim – Oni to wiedzą, ale właśnie to ich bardziej nakręca. Przechwycą Twoje zmysły.

     Błagasz nocami, aby ten koszmar się skończył? Typowe dla kogoś takiego, kto znalazł się w tej sytuacji co Ty. Nie bój się. Nikt nie wytknie Cię palcem, nikt nie osądzi, a co najważniejsze nikt Ci nie pomoże. Popatrz na tych ludzi za oknem i co widzisz? Oni boją się bardziej niż Ty. Strach, który siedzi w Twojej głowie to tylko bajki. Jesteś w stanie zwyciężyć tę wojną – tak samo jak Twój Justin.

- Boże daj mi sił, abym przetrwała to wszystko – opada bezsilnie na łóżku starając się nie poturbować się bardziej niż jest. Każdy milimetr jej ciała jest otulony przeszywającym bólem. To kara. Kara za to, że podsłuchała coś czego nie powinna. To oni jej to zrobili. Siniaki na jej ciele nie są bezpodstawne. To znów byli oni. A miejsca na skórze od żaru? To też oni. Mają ją tutaj za marionetkę bez uczuć. Oni zawładnęli jej życiem w dość perfekcyjny sposób.
Nie dawali mi wyboru. Wpoili mi nowe idee i bezkarnie ułożyli nowy scenariusz.

 - Błagam – wysyczała cała się trzęsąc – tylko jedna dawka – była na wykończeniu. Potrzebowała ukojenia. Potrzebowała leku. Musiała dostać choć odrobinę narkotyku. On ją wyswobadzał, a przez jej głowę nie przewijały się czarne myśli.
- Jesteś strasznie zachłanna – zaśmiał się Tom budując ponownie tę pewną atmosferę – Ale lubię pomagać przyjaciołom. – nie zwracała już żadnej wagi do tego jaki był. W końcu dzięki niemu uzyskiwała błogi stan. To On zapieczętował jej odnowienie. On wtargnął z dragami w jej życie zwane też perfidnym syfem.

     Heroina rozprzestrzeniająca się w jej pulsujących żyłach pobudzała zmysły. W pierwszych dniach od rozpoczęcia zabawki ze strzykawką była strasznie narwana. Narkotyk w jej żyłach dawał energię na cały dzień. Była zupełnie inną osobą, lecz teraz po miesiącu tego świństwa mój organizm już uodpornił się. Była o wiele spokojniejsza i wyciszona niż przedtem. To odprężało. Pozwoliło oderwać od tego co siedziało w jej głowie przez ostatnie tygodnie. Nie myślał o niczym. Zupełnie. Czasami tylko przemknął obraz bruneta o czekoladowych tęczówkach i zniewalającym uśmiechu. Widuję go czasami jak przez mgłę. Rzadziej czuję jego obecność – Nikt nie chce już opowiadać co u niego. On nawet nie odwiedza choć bardzo by chciała. Nie pyta jak się czuje – może już jej nie potrzebuje.


Megan jak śmiesz mówić takie głupoty? Prochy wyżarły Ci rozum?


Skarcone myśli gubią się w otchłani wspomnień, aby naprostować bieg wytwornej przestrzeni. Uproszczają źródła nienawiści w jednej pigułce wrażeń. To najprostsza z decyzji. Najłatwiejsza do wykonania, aczkolwiek skutki jak i powrót do wcześniejszych realizacji są o wiele trudniejsze. Dotychczasowe plany nagle pożera Ci instynkt łowcy. Idee przykrywa Ci natchnienie snu, a podświadomość wrze pod dotykiem nadziei.
- Jak się czujesz? – do pomieszczenia wszedł Mark. Przewróciła teatralnie tęczówkami zatapiając swój wzrok w widok zza oknem.
- Tak samo jak przez ostatnie trzy miesiące.
- Twój narzeczony wcale nie piekli się, aby dostarczyć nam to czego chcemy – była oszołomiona. Jak przez mgłę przyjmowałam wszelkie słowa, które do niej mówił. Ostatnio bardzo często jej się to przytrafiało. Wielu rzeczy nie potrafiła przyswoić, a zanik pamięci dobitnie doskwierał jej stabilności.
- Wszystko mi jedno – wzruszyła bezradnie ramionami. Katorga jaka do tej pory ją tutaj spotkała nie miała miejsca, ani krytyki by ją opisać. Istniejące zdarzenia, które do tej pory miały miejsca przywoływały wyłącznie o dreszcze.


„ - Nie kręć się, nie będzie bolało – zacięty wyraz jego twarzy wywołał dreszcz na całym mym ciele. Nie umiałam wytrzymać w jego towarzystwie choćby minuty. Bałam się go.  – To uśmierzy Twój bol – nadal próbowałam się wyrwać. Szamotaliśmy się, aż w końcu nie wytrzymał napięcia i wbił igłę w okolicach zgięcia łokciowego.  Momenty słabości, duszności i omdlenia pojawiły się w mgnieniu oka. Nie dawałam rady. Upadłam.  „


To właśnie od tamtego momentu życie Megan automatycznie zmieniło kurs biegu. Wiele razy sobie powtarzała, że wyjdzie stąd cało, aczkolwiek na marne. Ja tutaj spędzę resztę swojego życia.
- Dlaczego udajesz taką twardą? – zaśmiał  się prosto w twarz. Milczała.
Tak naprawdę nikogo nie udawała. Ona po prostu chciała, aby już przestali. Aby ją wypuścili. Ciężko było cokolwiek wymyślić, a najgorsze w tym wszystkim było to, że z każdym kolejnym dniem poddawała się. Nie widziała przyszłości poza tymi czterema ścianami.
Prochami ją złamali. Jej krucha psychika nie wytrzymała.
- Justin mówił Ci wszystko? – i nagle tutaj pojawia się ogromna niewiadoma. Wiedziała kim był Justin. Ogrywał ważną rolę w jej życiu, lecz nie pamiętała jak wyglądał, jak pachniał, a nawet nie pamiętała jego głosu. Teraźniejszość dziewczynę wykończyła. Narkotyk ją przyćmił.
- Nie wiem, nie pamiętam.
- Kłamiesz – kolejny wymierzony siarczysty policzek. Łzy cisnęły się do oczu, aczkolwiek nie zdały wypłynąć.
- Może mówiliśmy sobie wszystko, nie wiem. Naprawdę nie pamiętam. – nabrała powietrza do płuc starając przypomnieć sobie coś z okresu ich związku. To jakieś błahostki. Pocałunki, Przytulanki..
- Co wiedziałaś o jego służbie wojskowej? – no tak on chyba wyjeżdżał na misję. Świta jej mała garstka wspomnień.
- Nie rozmawialiśmy na temat jego pracy – westchnęła ciężko, by brzmieć pewnie. Przecież nawet nie pamiętała czy kiedykolwiek rozmawiali o tym. Musiała grać na zwłokę.
- Nic kompletnie? Nawet nie mówił o tym co go męczy?
- Czemu Cię to tak interesuje? – spojrzała na niego z zaciekawieniem. Uniesioną ręką w górze próbował dać jej do zrozumienia, abym zaczęła mówić więcej – Kazał mi nigdy nie wtrącać się w to czym się zajmuje. To było dla niego święte.  
- Ile w tym jest prawdy? – człowieku jaki Ty jesteś irytujący.
- Tyle ile jesteś w stanie sam przyswoić – ponownie przewróciła tęczówkami. Nie lubiła być wypytywana o sprawy, w których byłam zielona. Nie umiała odpowiedzieć na pytania związane z ojczyzną. Nigdy przedtem nie wdrażała się w te tematy. Sprawa wojska nie była naszą codzienną rozmową przy obiedzie.
- Niewdzięczna suko – w mgnieniu oka poderwał się potrząsając moim ciałem. Nie reagowała. Po prostu dałam mu odreagować adrenalinę – Same problemy z Tobą.
- To pozbądź się mnie – skołowana nie wiedziała nawet co wypuszcza na świat ze swych ust. Narkotyk ją doszczętnie omotał. Otulił sobą moje zmysły.
- Jeszcze nie teraz, muszę przemyśleć wszystko – poderwał się z miejsca wychodząc tuż na korytarz. Całe szczęście, że te beznadziejnie przesłuchanie nic nie wnoszące do całej sprawy się skończyło.
- Zostań z nią – usłyszała jego cichy jęk, a tuż po chwili w sali w której przebywała ujrzała wysoką ciemnowłosą dziewczynę. Zadrżała na sam jej widok bojąc się zapytać o cokolwiek.
- Megan? – jej stłumiony szokiem głos zadrżał w mych ściankach uszu, a jej dłonie otuliły ramiona blondynki. Była zmuszona wtulić się w jej rozgrzane ciało.
Zadrżała na samą sytuację. Nie była pewna tej kobiety. Widziała ją pierwszy raz.
- Boisz się mnie? – przerwała niezręczną ciszę.
- Skąd pewność, że nie jesteś jeszcze gorzej psychiczna niż oni razem wzięci? – nerwowo wypuszczała powietrze z płuc.
- Megan czy kiedykolwiek zrobiłam Ci krzywdę? – wnętrze zapiekło. Nie rozumiała co dokładnie miała na myśli.
- Jesteś tutaj zaledwie od dwóch minut.
- Mam na myśli wcześniejsze lata naszej znajomości – a więc się znają. Dziwnym trafem jakoś nie mogła sobie przypomnieć kim jest owa kobieta.
- Przepraszam, ale kim tak właściwie jesteś?
- Żartujesz sobie ze mnie, tak? – zaśmiała się. Mogła dojrzeć, że był to gest w formie nerw.
- Nie żartuję – przybrała bardziej kamienną twarz nabierając i wypuszczając powietrze z ust.
- Elizabeth Edwards, nie pamiętasz? – mogła dostrzec jej zaszokowanie. To naprawdę zabawna sytuacja, aczkolwiek przyjaciółki w niej nie odnajdzie. To pewnie zasadzka. Nie da się tak łatwo.
Wpadała w paranoje? Być może.
- Wątpię, abyśmy miały okazję się poznać. – bez słowa opuściła pomieszczenie. Wybiegła stamtąd jakby właśnie rozpoczęła wyścig po złoto.

- Co to do jasnej cholery ma znaczyć? – bez pukania wpadła do biura Marka, Elizabeth. Wiedziała, że mógł się złościć, bo nigdy nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadza, ale to było karygodne.
- Ile razy mam Ci tłumaczyć o prywatności?
- Pieprzę Twoją prywatność. Wytłumacz mi lepiej co w tamtym pokoju robi Megi? – rozdrażniona wpatrywała się w jego oczy. Jej oddech przyśpieszył.
- Więc się znacie? – rozbawiony przyglądał się mojej osobie. - Słuchaj.. Zgodziłaś się wejść w ten układ, a więc teraz nie zgrywaj bohaterki.
- Ty mnie zaszantażowałeś, nie było żadnego układu. – splunęła.
- Więc pamiętaj, jeśli cokolwiek zrobisz za moimi plecami – z biurka wyjął niewielką fotografię – poinformujesz policję, Justina albo sama pomożesz jej się stąd wydostać licz się z tym co stanie się z Twoim synem.
- To jest też Twój syn – walnęła z otwartych dłoni w blat biurka.
- O wiele prościej będzie mi załatwić by zniknął z Twojego zasięgu.




Justin wściekły na cały świat zastanawiał się jak dowódca mógł go oddelegować. Nie mógł
zrozumieć, że nie wydał mu zgody na spisek Marka. Wiedział,a nawet rozumiał, że to było by bardzo głupie i lekkomyślne ze strony szeregowego, ale jego Megan, jego kruszynka jest w niebezpieczeństwie. Nie mógł pozwolić, aby cokolwiek jej się stało. Miał być tym, który miał ją chronić przed złem, a wyłącznie oddaje ją w otwór piekła.
Gdyby nie Jackob, który z premedytacją wpajał mi swoje aluzje pewnie dawno nerwy, by mu puściły. Był momentami na skraju załamania. Błądził i nie potrafił wymyślić pozytywnego planu działania.
- Nie może nic zrobić – wychrypiał do przyjaciela uderzając pięścią w ścianę. Był wściekły. Jego wewnętrzne emocje nie potrafiły opaść. Nie było nawet mowy, aby na chwilę obecną rozluźniły się.
- I co teraz?
- Nie wiem, kurwa.. Nie wiem – zrzucił z blatu kuchennego kilka talerzy, które mimowolnie roztrzaskały się na ziemi. Miał rozszarpane nerwy. Jednym ukojeniem była by ona, ale kurwa nie ma jej, a On jest na tyle beznadziejny, że nawet nie potrafi nic zrobić. Wiele myśli kołatało się wśród rozdrażnionej blizny uczuć. Był bezradny. Zaistniała sytuacja go przytłaczała i jednocześnie przerażała.
- Odpłacisz się im z nawiązką, gdy Megan już będzie przy Tobie – usiadł na fotelu chowając twarz w dłonie jak mały chłopiec. Jego psychika wirowała na pograniczu. Wielu rzeczy nie dał rady sam wyjaśnić, załatwić. Rodzice Megan pomagali mu, a to przecież on obiecał, że odnajdzie ich córkę. To on zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Znów zjebał.
- Najgorsze jest to, że ja nawet nie wiem gdzie ona jest. Przecież miasto nie jest takie wielkie. Już dawno powinienem jej szukać – głos mu się załamywał.
- Stary przetrzepałeś już całe miasto.
- Może jednak nie, może gdzieś nie dotarłem. Może się z nimi minąłem – trzęsącymi dłońmi przeczesywał swoje włosy.
- Nie możesz się tylko poddać, znajdziemy ją – Jackob poklepał go po plecach. Był mu wdzięczny. Już tyle dla niego zrobił. Gdyby nie On pewnie do niczego by nie doszedł i nie dał rady w pojedynkę. Z jego pomocą i wsparciem osiągnął o wiele więcej.
- Policja nie może ich namierzyć?
- Nie, są bezradni, ale w sumie od początku na nich nie liczyłem. Są do dupy – westchnąłe przewrażliwiony. Nie mógł potwierdzić, że policja w naszym kraju działała sprawnie. To była by bujda. Oni nie potrafią nawet rozwiązać błahej zagadki. Potrafią tylko wziąć pieniądze i siedzieć za biurkiem w ciepłym komisariacie.
- A Bruno co Ci powiedział? Nie jest w stanie pomóc Ci w żaden sposób? Ma tyle wejść.
- Nie może ryzykować. Zdradzić plany wojska to tak jakby wyłożyć złodziejom na blat cały łup w domu. – wysyczałe zdesperowany. Miał rację, nie mógł posunąć się do tak beznadziejnej igraszki.
- I w żaden sposób nie jest w stanie Cię poratować? – kilkukrotnie pokiwał głową dając jednoznacznie Jackobowi znak, że nie. Nie jest w stanie nic zrobić. Po części go rozumiał. To wyłącznie sprawa Justina. Musi załatwić to sam.
- Jestem pewien, że gdy Megan nie wróci przez kolejne kilka dni sam będę skłonny wydać wojsko. Moje załamanie psychiczne już długo nie wytrzyma.
- Kurwa opanuj się. Nie możesz tego zrobić – doskonale to wiedział. Mogli by mnie przez to uśmiercić. Takie rzeczy to nie przelewki. To najcenniejsze skarby całego plutonu.
- Jeśli będzie trzeba to zrobię, nie mogę siedzieć z założonymi rękoma – kontynuował z coraz większym zdenerwowaniem.  
- Pomyśl chociaż o innych, gdy będziesz wyjawiał tak cenne wiadomości obcemu rywalowi – wściekły kierował się tuż w stronę drzwi. Sprawy służbowe były dla niego tak naprawdę wszystkim. Dbał o mundur, jednostkę i ojczyznę w specyficzny sposób.


*

 Z minionej nocy wybudził go dźwięk telefonu. Był zmuszony wstać bo niego, bo osoba dzwoniąca nie dawała spokoju. Wibrował i wibrował bez przerwy.
- Halo – bez spojrzenia na nadawcę połączenia przetarł zaspane oczy.
- Pomogę Ci, zjaw się u mnie dziś wieczorem – nie mógł uwierzyć w to co słyszę. Zgodził się. Pomoże mu. Był wniebowzięty, jakbym co najmniej miał odzyskać cenny skarb. Choć w sumie tak było. Megan była najcenniejszą osobą w jego życiu. To już krok w innym kierunku. Krok w jej stronę. Mógł być coraz bliżej.
Do rana już nie zmrużył oka. Myślał, dławił się wspomnieniami i obmyślał plan ryzyka jaki musi podjąć. Wszystko leżało w jego rękach i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Kolejny sygnał rozbrzmiewającego telefonu. Nabrał powietrza do płuc i gdy ujrzał na wyświetlaczu „zastrzeżony” żołądek podszedł mu do gardła.
- Co z moją przesyłką?
- Jak miewa się Megan? – zagłuszył  pytanie Marka. Najważniejsza była teraz dla niego Ona.
- Zapomniałeś, że jej zegar tyka? – zaśmiał się do słuchawki.
- Pozwól mi się z nią zobaczyć.
- To nie jest potrzebne, nie martw się nic jej nie jest.
- Daj mi ją chociaż do telefonu – zdesperowany stukał palcami o blat stołu. Był na wykończeniu. Nie mógł funkcjonować normalnie. Wszelkie myśli szatyna podążały do Megan. Tak cholernie mu jej brakowało. Tak bardzo jej potrzebował. Nie umiał wyobrazić sobie wiele bez niej.
- Masz minutę – zadrżał. Po tylu miesiącach będzie mógł usłyszeć jej głos. Na usta wkradał się minimalny uśmieszek.
- Kochanie nie bój się, wyciągnę Cię stamtąd. Pamiętaj, że Cię kocham – wychrypiał na jednym tchu chcąc jak najszybciej znaleźć się tuż obok niej.
- Kto mówi?
- Nie poznajesz mnie? – serce automatycznie mu stanęło. Jak to możliwe? Za wszelką cenę musiał ją odnaleźć. Nie mógł pozwolić, aby została tam dłużej.
- Nie bardzo – jej słowa raniły, a słysząc niespokojne pikanie w słuchawce domyślił się, że to koniec tego połączenia. Cały się trząsł. 



~ *
A WIĘC JEST! Wielka niewiadoma w rozdziale, która z czasem sama się rozwidli.. Spokojnie wszyscy damy radę i nawet zawirowania Megan będą do zniesienia. Musicie być odrobinę cierpliwi, by pojąć kwestię tego porwania. 


Dziękuje Wam za ostatnie komentarze do rozdziałów i przede wszystkim za wyświetlenia. Dopiero rozpoczynam swoją pracę z tym blogiem i wcale nie wymagam kokosów. Potrafię zrozumieć i sama być cierpliwa. W końcu, gdy będę dobrze pisać i zaciekawię swoją pracą to czytelników będzie więcej i więcej. Jak na razie wszystko jest dla mnie nowe i świeże. To kwestia rozesłania tego bloga, a więc mam nadzieję, że będziecie polecać znajomym i rozsławiać OTCHŁAŃ RYZYKA. 
Nie zapomnijcie wpisywać się do Księgi Gosi oraz tweetować @ORffPL
Jeśli macie jakiekolwiek pytania możecie śmiało pisać na tt bądź na asku. Odwiedzam portale na bieżąco i wszystko ogarniam. 

Teraz czekam na kolejne komentarze i opinie <3 







3 komentarze:

  1. Rozdział cudowny, cudowny, cudowny.
    Na szczęście to tylko opowiadanie, bo inaczej chyba udusiłabym tych porywaczy gołymi rękoma.
    Biedna Meg! ;c
    Czekam na dalsze rozdziały z niecierpliwością.

    Pozdrawiam,
    Karolina/AnotherGirl (Bloblo)

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny rozdzial, nie moge sie doeczekac nastepnego

    OdpowiedzUsuń
  3. Blog jest swietny! Na pewno będe go czytać z zaciekawieniem! Ale z tego rozdziału prawie nic nie rozumiem, jednak mam nadzieje że na serio się wszystko wyjaśni :)

    OdpowiedzUsuń