czwartek, 12 marca 2015

ROZDZIAŁ SIÓDMY

      Kruche posadzki wrzącej lawiny osuwały się tuż za nią. Nie poddawała się – Biegła ile sił w nogach, aby jak najszybciej oddalić się od zamieszki w pomieszczeniu, w którym była uwięziona przez ostatnie trzy miesiące. Dławiła się bólem i żalem o Elizabeth, ale droga do ucieczki zaślepiła ją do tego stopnia, iż nawet nie raczyła pomóc krwawiącej, wręcz umierającej koleżance. Musiała ruszyć w pościg dla samej siebie, aby wydostać się z tej krwawej komedii. Nie mogła pozwolić, aby przetrzymywali ją dłużej. Musiała targnąć się na nową szansę, którą dostała. Przeraźliwy strzał, a gdy się odwróciła ujrzała Toma z bronią w ręku. Ślad tuż za nią nie mógł zaginąć tak szybko. Był tylko o kilka metrów od niej, a  na dodatek celował w nią bronią. Jego zdesperowanie malowało się wręcz na twarzy, a nieskoordynowane ruchy w technice. Strzelał na odstrzał. Nie przeanalizował swej próby przechwytu jej niewinnego uśmiechu. Oddawał strzały na marne, a jej chudziutkie nóżki w popłochu plątały się jak głupie. Wiedziała, że w ostatniej chwili nie może się poddać i tak jak ją nogi prowadziły wyswabadzała się z uścisku tej przesiąkniętej nienawiścią nory.
Była w pełni świadoma, że gdy teraz nie dostrzeże tej szansy przez otaczający ją świat białego świństwa to już więcej nie zasmakuje smaku zwycięstwa. Wytężając wzrok pędem ruszyła po niedoskonałość budynku – przed którym śmignęło jej czerwono-niebieskie światło, a gdy wzrok zachłysnął się rzeczywistością ujrzała kilkanaścioro osób napierających na policyjne auta, karetki i samochody wojskowe. Dech w jej piersiach zaparł, a oczy zamigotały.  Nie mogła powstrzymać odczucia szarości z rozpierającą ją dumą. Łzy były oznaką odetchnienia i jednocześnie ulgi rozpierającej jej gorycz pozostawioną po utracie wszelkich dóbr.  Były oznaką też słabości – niedosytu. Nie umiała wytłumaczyć reakcji jaka zawładnęła tunel rozczarowania to gestem zaczerwienionych oczu musiała udowodnić, że nie ma sił, by pójść dalej.
    - Megan – ścianki jej uszu rozdrażnił głos samego Justina. Wyczuć w nim można było gram szczęścia, skruchy, a przede wszystkim szloch porywający klatkę piersiową.
Opadające ciało dziewczyny mimowolnie wpadło w jego ramiona. Była przemęczona, a jego silne dłonie pozwoliły uniemożliwić upadek.
Smukłą dłonią przejechała po kilkudniowym zaroście na policzku szatyna. Radość drażniąca jego skórę nie umiała ustąpić. Wiła się pod jej delikatnym dotykiem świerzbiąc na wskroś.  
    - Jesteś już bezpieczna – powtórzył ponownie, aczkolwiek w niej zawrzało. Dawka przyjęta dokładnie pół godziny temu zagotowała się, a adrenalina doszła przez krew do mózgu. Powieki stawały się bardziej ociężałe, by zaprzepaścić szansę, której doznała. Rany na jej ciele zapiekły, a krzyk zmieszał się z błaganiem.
    - Muszę stąd uciekać, oni idą po mnie – tekst sam w sobie przerażał, lecz jej niewinny dźwięk doznał zgrozy. Spustoszenia i jakby na samo przywołanie ujrzała jak trzech mężczyzn zostaje prowadzonych do jednej z radiowozów. Nie odetchnęła do końca – przecież nawet jej podświadomość nie funkcjonowała normalnie dopiero, gdy przenikliwy wzrok Justina parzył jej twarz zrozumiała, że jej spięte mięśnie z bólu omotały ją do nicości. Zemdlała. 

Justin miał nie lada wyzwanie, aczkolwiek wpatrując się w śpiącą Megan mógł przepuścić na bok wszelkie spory i niedomówienia, by zająć się jej dobrem. Lekarz kazał jej odpoczywać. Kazał mu się nią zająć, więc tym razem nie mógł zawalić. Starał się jak tylko mógł, lecz Megan nie wybudzała się już od dwóch dni. Jak zemdlała w jego ramionach tak śpi przez bite dwa dni bez najmniejszego ruchu. Miał dać jej czas – nie ponaglał. Spędzał przy niej każdą chwilę trzymając zimną dłoń narzeczonej. Był opiekuńczy, troskliwy jak obiecał. Nie poddawał się, nie gnębił tylko wiernie wyczekiwał. Wyczekiwał na minimalny znak od kobiety, którą tak kochał.
    - Przepraszam Cię za wszystko – zachrypnięty głos wydobył się z jego ust. Był niemal na skraju załamania. Nie mógł patrzeć na krzywdę swej ukochanej. Dla niego to za wiele. Widok posiniaczonej Megan przywoływał go o łzy. Nie potrafił przebaczyć sam sobie, że to wszystko tylko przez niego. Przez nieukończone porachunki.  – Przepraszam za każdą krzywdę, każde bolesne słowo i za każdą ranę na Twym drobnym ciele – właśnie w tym momencie przejechał dłonią po jej ramieniu z dezaprobatą wymigując się od wyobrażenia realiów. Nie był świadomy nawet tego jak wyglądają jej plecy.  Nie był świadomy tego ile wycierpiała przez niewielkie nacięcia. To pozostało tylko w jej psychice, w której dryfuje zalądek niepokornego strachu.
   - Przepraszam za to, że nie było mnie w momencie, gdy najbardziej cierpiałaś – kontynuował mając nadzieję, że go słyszy. – Nie wybaczył bym sobie, gdyby Ci się coś stało – bawił się jej włosami, a ciepłym dotykiem dłoni muskał jej twarz. 


    Popołudniu w progu ich mieszkania przywitał dwóch funkcjonariuszy, którym powierzono sprawę Megan. O tym na komendzie było głośno, a nie liczni próbowali nawet pomóc. Justin miał ogromne wsparcie w wojsku jak i na komendzie. Szanowali go za jego dokonania na polu bitwy i za to jak dobrym człowiekiem był.
- Możemy porozmawiać z panienką Megan Collins? – odezwał się młodzieniec, którego Justin nie miał okazji jeszcze poznać.
- Cześć Biebs – zwykłym uściskiem dłoni przywitał się ten drugi. Znali się z Justinem od bardzo dawna. Śmiało można rzecz, że bawili się w tej samej piaskownicy. – Jak miewa się Megi? – dodał.
- Zapraszam do środka – nabrał powietrza do płuc na samo wspomnienie o kobiecie, która leżała w ich sypialni. Bał się opuszczać ją choćby na momencik, ale sytuacja tego wymagała. – No cóż nadal nic, nie wybudziła się jeszcze – kontynuował, lecz co chwila zerkał na schody, które prowadziły do pomieszczenia, gdzie spała jego ukochana. – Lekarz powiedział, że pozostało poczekać.
- Wiesz chcesz czy nie chcesz musimy zadać Ci parę pytań – wyjął z kieszeni niewielki notes i długopis. Szatyn był na to przygotowany. Chciał jak najszybciej wyzbyć się niepotrzebnego łupu.
- Jak dowiedziałeś się o tym, że została uprowadzona?
- Cóż – ciężko miał o tym mówić. Wolał już to zostawić daleko za sobą, lecz nabierając powietrza do płuc kontynuował – Gdy wróciłem z misji jej zabrakło. W salonie totalny chaos, a na dodatek w kuchni ujrzałem postrzelonego psa – zawiesiłem się przypominając sobie o domowniku – Następnego dnia zadzwoniła do mnie z zupełnie nieznanego numeru, prosiła o spotkanie, ale właśnie wtedy oni ją ode mnie odciągnęli, a jeden postrzelił mnie w nogę.
- I nie powiadomiłeś policji? – przerwał mu najmłodszy.
- Byli byście bezradni, nie mieli byście żadnego dowodu i tropu, działałem na własną rękę – oddech przyśpieszył i zmieszał się ze wspomnieniami – Później dostałem płytę i list. – wyciągnął z szafki w komodzie paczkę, którą otrzymał kilka miesięcy temu. Pozwolił policjantom to zatrzymać w sprawach śledczych, lecz nie poddawał się i mówił dalej – Zażądali ode mnie plany wojska, a cała zamieszka i pomysł na ich uziemienie zajął trzy miesiące.
- Znalazłeś ją sam, jak do tego doszło?
- Nie do końca. Pomogła mi w tym Elizabeth.. Elizabeth Edwards.
- To jest ta kobieta, której ciało znaleziono wczoraj? – przerwał mu porucznik.
- Dokładnie. Gdy poszedłem rozliczyć się z Marcem spotkałem ją w tym budynku. Wcale nie zorientowałem się, że tam może być Megan. – wypuścił czarne scenariusze z myśli – Dopiero jej telefon wybudził mnie z marzeń.
- Dobrze znałeś tę kobietę? – te pytania go już naprawdę wykańczały, lecz nie mógł zaprzestać. Obiecał sobie, że trójka tych przyjaciół zginie w pierdlu.
- Bardzo dobrze i nadal nie mogę pogodzić się z jej śmiercią – westchnął delikatnie podirytowany całą sytuacją. Gdyby nie durny pomysł Marka pewnie wszystko było by normalnie. Nie było by zaistniałej sytuacji i mógłby każdy oddychać szczęściem – Wiecie może co teraz będzie z jej synem?
- Miała syna? – byli zaskoczeni. Sam wyraz twarzy o tym świadczył, lecz tak jak wspominałem taka była służba policyjna. Oczywiście nic nie miałem do żadnego z nich prywatnie, aczkolwiek służba im nie służyła. Mieli poważne braki.
- Na razie było by na tyle. Proszę poinformuj nasz jak Megan się wybudzi i będzie w stanie przeprowadzić z nami rozmowę – odprowadził ich do drzwi sam automatycznie kierując się do sypialni, w której odpoczywała Megan

    - Kochanie – jego przesiąknięty desperacją głos odbijał się po całym pomieszczeniu, gdy Megan się wybudziła. Był na tyle przejęty tym, że się ocknęła, że nawet nie dostrzegł jak dziewczyna się od niego odsunęła. Była tak samo wystraszona jak w momencie, gdy ocknęła się w obskurnym pomieszczeniu wraz z Tomem. Jej strach paraliżował każdą komórkę, każdy milimetr ciała.
- Musisz mi pomóc  – chwyciła za kołnierzyk jego koszulki tak mocno, że ewidentnie oczy szatyna pociemniały. Nie do końca rozumiał słowa swej ukochanej, a jej głód był coraz silniejszy. Po raz pierwszy po przebudzeniu miała takie silne parcie na narkotyk.
- Potrzebuję wstrzyknąć – wysyczała tuż przy jego twarzy, a On łapiąc się za głowę nie mógł uwierzyć własnym uszom. Nie brał pod uwagę wcale takich sytuacji.
- Megan do jasnej cholery – krzyknął opadając bezwładnie na kolana – Co oni z Tobą zrobili? – przyjrzał się jej szklanym tęczówkom, które nie wyrażały ani krzty uczuć. Były pozbawione czegokolwiek, jak ona sama. Były bez życia, jakby co najmniej wyparowała z niej dusza.
- Potrzebuję minimalnej dawki – poderwała się z kanapy rujnując wszystko co odszukała na swej drodze. Była na tyle zirytowana, iż nawet nie dostrzegła chaosu jaki zostawiła po sobie w salonie. Krzyczała, dławiła się nienawiścią tylko, by móc dostać to czego potrzebowała.
- Nie dotykaj mnie – przerażona krzyczała coraz głośniej, lecz brązowooki znów chwycił ją w ramiona umożliwiając jakikolwiek ruch. Był załamany, nie wiedział co miałby poczuć, a jej energia rozpierała. Dłonie, nogi wiły się pod każdym naciskiem jego dotyku. Toczyła zaciętą walkę z samą sobą i Justinem. Nie mógł na to patrzeć. Zaparł się do tego stopnia i nie wypuszczając jej z objęć czekał, aż jej atak przejdzie. Automatycznie każdy jej ruch był coraz słabszy – ustępował. A gdy już całkiem mógł ją usadzić na łóżku w sypialni, Megan usnęła.
Wiedział, że musi coś z tym zrobić i wybierając ostatnimi czasy tak bardzo znamy mu numer przełknął ślinę.
- Mama? – wycedził zmęczony – Mogłabyś przyjechać do Nas i przez chwilę zając się Megan? Muszę załatwić coś na mieście – mógł usłyszeć uradowany głos matki jego kobiety, a jej oczy pewnie świeciły jak pięciozłotówki.
    Po raz pierwszy musiał rozmówić się z mężczyznami, którzy wyrządzili jego kobiecie taki los. Nie mógł puścić tego płazem i dlatego też kierując się na komisariat pokierował się do Szeregowego, który był jego bardzo dobrym znajomym i prosił o widzenie. Dla kogoś takiego nie było trudne – znajomości  jednak mają lepsze poparcie, a ktoś taki jak Justin w sprawach zawodowych miał gładko. Nie należał do grupy osób, które w szczególny sposób muszą stawać na głowię w konfliktach zbrojnych.
- Miło Cię widzieć – ze stoickim spokojem przywitał go jeden z policjantów na ochronie – sala numer 102 – dodał tak samo neutralnym głosem jak wcześniej.
  Szatyn przełknął niedbale ślinę naciskając na klamkę od drzwi. W pomieszczeniu był Mark z jednym z funkcjonariuszy.
- Zostaw nas samych – poprosił mężczyznę, który pilnował jednego z tych barbarzyńców i zasiadając przy stoliku tuż naprzeciw Marka spiorunował go wzrokiem.
- Jak miewa się Megan? – rozpoczął pierwszy, lecz nerwy Justina wyswobodziły się pod napięciem nienawiści i uderzając w stół pięścią podniósł się w mgnieniu oka.
 - Nie pójdzie Wam to tak łatwo, a już na pewno nie Tobie – podniósł ton swojego głosu – dostaniesz dożywocie za to co zrobiłeś.
- Dożywocie? – histeryczny śmiech wydobył się z napawającą się zgrozą – Nic jej nie zrobiliśmy, a już na pewno jej nie tknąłem. – próbował uwolnić się z winy.
- A Elizabeth? – spiorunował go wzrokiem.
- Nie tknąłem nawet palcem, powinieneś dobitnie przejrzeć papiery sprawy. – jego śmiech przeszywał Justina na wskroś. Był na tyle pewny siebie, że żadne słowo szatyna do niego nie przemawiało.
- Pamiętaj, że mogę zniszczyć Cię zupełnie czymś innym – dumny siebie facet próbował opuścić lożę tego pomieszczenia, lecz wtedy w bębenkach jego uszu zawrzało.
- Nie zapominaj, że też będziesz siedział w tym bagnie Bieber razem ze mną – nie dawał za wygraną, próbował złamać chłopaka w ironicznie prosty sposób.
- Dobrze wiesz, że jestem niewinny – wysyczał. Był pewny swojego oczyszczenia z zarzutów. Mark nie mógł go męczyć winą, której sam się dopuścił.
- Dobrze wiesz, że mogę Cię wplątać w tę historię i nic z tym nie zrobisz – śmiał się na tyle głośno, że pewnie ochroniarze za drzwiami go słyszeli. Justin miał tego wszystkiego dość, chciał zakończyć tę rozmowę jak najszybciej, więc przechodząc do sedna nabrał powietrza do płuc.
- Co podawaliście Megan?
- Jesteś tak samo głupi i naiwny jak z przed kilku lat – złość Justina go przewyższyła, a jego pięść wylądowała tuż na twarzy Marka. Jego mięsień był pobudzony, a zawiść wyostrzona. Chłopak tylko zalał się krwią, lecz przez kajdanki na dłoniach nie mógł zrobić nic. – Możemy zawrzeć umowę – dodał przejeżdżając dłonią po swoim nosie.
- Pierdol się, rozumiesz? – przewrócił stolik w sali przesłuchiwań – Nie będę wchodzić z Tobą w żadne układy. Masz mi powiedzieć co podawaliście Megan – przywarł go do ściany bez możliwości jakiegokolwiek ruchu. Mark był na tyle na słabszej pozycji, iż miał skute dłonie.
- Straż – krzyknął wystraszony poczynaniom Justina, lecz szatyn był nieugięty szarpał jego ciałem jakby miał przed sobą największego wroga, którego musiał wykończyć.
- Nikt Ci nie pomoże. Zamienię Twe życie tutaj w piekło jak Ty perfidnie wyrządziłeś to Megan – splunął rozwścieczony. Nie było ratunku dla zwolnienia tempa i odpuszczenia. Był na tyle przesiąknięty nienawiścią, iż nawet nie dostrzegł, że Mark nie ma już sił. Był na tyle zdenerwowany, że nawet nie zauważył jak krew była wszędzie. Katował go z premedytacją.
- Co chcesz tym zdziałać? – ściszony głos więźnia zdemoralizował Justina. Był nie do okiełznania, nie do zatrzymania – Możemy zawrzeć naprawdę przyzwoitą umowę związaną z Megan – wychrypiał ostatnimi reszkami sił mając nadzieję, że w końcu wejdzie ktoś do tej jebanej sali.




KABOM ! Czyżby Megan wróciła do Justina? Zadziwiające, intrygujące, a jednocześnie takie nie realne.. Sytuacja nabrała tempa i już przechwycili barbarzyńców znęcających się na Megan? Jak myślicie co wydarzy się dalej i czy ich miłość przetrwa? 
Dziękuje za WYŚWIETLENIA ! Za komentarze i przede wszystkim ciepłe słowa ! 
Nadal oczekuję Was na TT ! @ORffPL dawajcie RT ! 
I naprawdę będę wdzięczna za ROZPOWSZECHNIANIE BLOGA !
ZAJRZYJCIE TEŻ NA WATTPAD ! BLOG RÓWNIEŻ TAM RUSZA ! Dzięki współpracy @demxbooty <3 
A na koniec chciałabym bardzo polecić bloga, którego wręcz ubóstwiam ! " http://dont-lie-baby.blogspot.com/ " POLECAM POLECAM ! *.*




7 komentarzy:

  1. Kocham :') <3

    OdpowiedzUsuń
  2. troche przykre ze ona go nie pamięta ale cóż, widac co narkotyki robią z człowiekiem

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu, rozdział wspaniały, szokujący, ale zarazem cudowny.
    Szokujące jest dla mnie nadal to, że Meg go nie pamięta, ale z czego mogę się cieszyć to z tego, że jest bezpieczna.
    Mam nadzieję, że Jus'owi uda się przywrócić ją do tego stanu w jakim było przed całym porwaniem i przed tymi wszystkimi strasznymi rzeczami.
    Czekam na nn.

    Pozdrawiam,
    Karolina (Bloblo) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieje ze pójdzie z nią na jakąś terapię. I żeby ona w końcu uświadomiła sobie kim dla niej jest i co do niego czuje. I żeby Justin przetrwał to z nią i jej pomagał pomimo braku jej zainteresowania nim.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i będzie dobrze. :)
    Świetny rozdział, czekam na nn ♥
    zapraszam do mnie x
    fuck-everything-im-belieber.bloblo.pl

    OdpowiedzUsuń